Kolejny białoruski szpieg w polskim sądownictwie

Alternatywny tytuł tego tekstu brzmiałby „Kobieta za ladą”.

Wyszukiwanie białoruskich szpiegów i rosyjskich podpalaczy jest już naszym sportem narodowym. Jak nawet złapią, to zaraz wypuszczą.

Ja natrafiłem na kolejnego agenta Łukaszenki w sądzie. Umiejscowienie tego sądu litościwie pominę. Mianowicie zamówiłem do czytelni akta 3 spraw sądowych. Miałem już do tych spraw dostęp on-line, ale niewiele z niego wynikało. Zamówienie złożyłem z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Po wysłaniu wniosku dodatkowo ustalałem miejsce- sąd ma co najmniej dwie siedziby i godzinę wizyty w czytelni; wszystko było „domówione”.

Po przybyciu do czytelni akta otrzymywałem pojedynczo. Przy trzecich aktach okazało się, że ich nie przeczytam. Były w czytelni, obsługująca miała je w ręku i nie tylko. Powiedziała, że je „sprawdzała” i ja w tych aktach (trzecich) nie występuję. Pytałem, kto podjął decyzję o odmowie udostępnienia tych akt. – Nikt nie odmawia, zadzwoniłam do Wydziału i powiedziałam, że on w nich nie występuję i nie można dawać.

Trzeci wniosek z tego zdarzenia jest taki, że wydział sądu, sędzia, nadzór itp. nie mają nic do gadania, bo na końcu łańcucha decyzyjnego czeka „Zofia Merle” i to ona decyduje, kto zapoznaje się z aktami, a nie wydział- „właściciel” akt.

Drugi wniosek- można z wyprzedzeniem coś załatwiać w sądzie, a i tak nie zna się dnia ani godziny, kiedy to się rypnie, ci ludzie są całkowicie poza kontrolą. Może trzeba im zarobki obniżyć, a nie podwyższyć, skoro zarobki poniżej minimalnej kompensują sobie władzą nad klientem.

Po pierwsze- kobieta o mentalności wschodniego satrapy, w typie „nie mam Pańskiego płaszcza i co mi Pan zrobi” czyta wszystkie udostępnione w czytelni sądowej akta!! Po co werbować sędziego, skoro wystarczy Zofię z czytelni ?

Dodaj komentarz